Na pływach
Szlifując umiejętności żeglarskie i szukając nowych inspiracji rozwojowych, wybieramy się częścią leanspinowego zespołu na rejs szkoleniowy po tzw. wodach pływowych. Meldujemy się we francuskim Hawrze i z zaciekawieniem obserwujemy fenomen odpływu. Marina jachtowa przypomina pozbawione wody jezioro. Poznajemy jacht, który przez kolejne 7 dni będzie naszym nowym domem, a także pozostałych członków 9-osobowej załogi, z którymi spędzimy czas na wspólnej nauce, wymianie doświadczeń, zwiedzaniu i odrobinie dobrej zabawy.
Gdy o poranku pojawia się wiatr, rozwijamy żagle i korzystając ze sprzyjającego prądu, osiągamy blisko 9 węzłów prędkości „nad dnem”. Kierujemy się na wschód, by kolejnego dnia przejść przez Kanał La Manche i z oddali podziwiać białe Klify Dover. Po drodze zawijamy do Dunkierki, której historia wojenna skłania nas do refleksji nad meandrami światowej geopolityki i dyskusji o znaczeniu pływów morskich dla powodzenia rozmaitych działań ludzkich.
Kluczowe obserwacje
Po tygodniu żeglowania w słoneczne dni i mroźne noce – pełne zmagań z deszczem, wiatrem i choroba morską – mądrzejsi doświadczeniami nawigowania po wodach pływowych i połączeni wspólną przygodą, podsumowujemy rejs. Oto siedem „lessons learned”, które zapewne zostaną z nami na dłużej, niosąc wiele analogii do działań biznesowych:
- Uważaj na prądy i czekaj na wysoką wodę. Pływy to niecodzienne zjawisko, szczególnie spektakularne w naszej szerokości geograficznej. Różnice poziomów wody sięgające w ciągu doby 10 m i ich regularny cykl, generują wiele konsekwencji na etapie planowania rejsu i podczas nawigowania po akwenach pływowych. Zrozumienie „mechaniki” zjawiska pozwala lepiej zarządzić załogą i optymalnie ułożyć trasę rejsu.
- Każdy kryzys minie, warto być cierpliwym. Podobnie jest na wodzie. Gdy znużeni falą, silnym „bujaniem” i blisko 24-godzinną żeglugą wchodzimy za główki falochronu we francuskim Boulogne-sur-Mer, odczuwamy ulgę i niesamowity apetyt na wspólne działanie. Zmęczenie mija nadzwyczaj szybko, gdy po bezsennej nocnej wachcie okazuje się, że do szczęścia wystarczy dobra kawa, chrupiąca bagietka i łyżka przepysznej jajecznicy.
- Kontroluj otoczenie i reaguj. Gdy podczas żeglowania silny prąd pływowy ściąga nas w kierunku tzw. znaku kardynalnego, sygnalizującego potencjalne niebezpieczeństwo ukryte pod powierzchnią wody, zwalniamy, by zastanowić się nad korekta kursu i poprosić kapitana o radę. Walczymy z rutynowym podejściem z gatunku „jakoś to będzie” i utwierdzamy się w przekonaniu, że świat daje nam wiele sygnałów, które możemy wykorzystać do skutecznej realizacji naszych celów.
- Omów manewr przed jego wykonaniem. Gdy 9-osobowa załoga ma wejść do portu lub podnieść żagle przy wietrze o sile 7 w skali Beauforta, nie ma czasu na improwizację. Znowu łapiemy się na tym, że niby wszystko wiemy, ale wspólne działanie wymaga dobrej koordynacji i komunikacji. Przećwiczenie manewru „na sucho” to cenne ćwiczenie „pamięci mięśniowej” – okazja na wychwycenie potencjalnych błędów, podzielenie się rolami i przypomnienie sobie zasad bezpiecznego poruszania się na jachcie.
- Zgranie zespołu wymaga czasu. Tej starej prawdy nie da się zanegować, pomimo tego, że tym razem naszą załogę tworzą wyłącznie doświadczeni, certyfikowani żeglarze. Widzimy się w tym składzie pierwszy raz, dlatego przechodzimy przez klasyczny proces grupowy, oparty o „docieranie się w boju”. Odkrywamy na nowo, że każdy jest inny – ze swoimi silnymi i słabymi stronami – a dopiero wspólne działanie pozwala nam zoptymalizować układ wacht, podział ról i styl zarządzania jachtowym zespołem.
- Bycia kapitanem to trudna, wielowymiarowa rola. Gdy w trudnym do zwalczenia odruchu chwyta ze ster, doświadczeni załoganci lekko się irytują, by za moment zrozumieć, że wynika to z troski o jacht i bezpieczeństwo załogi. Gdy dzieli się z nami swoim doświadczeniem, odczuwamy szacunek dla trudnej misji nauczyciela i przewodnika. Nasze serca biją mocniej, gdy o 5-tej nad ranem wychodzi na pokład, by z wdzięcznością poczęstować gorącą herbatą zmarzniętych członków nocnej wachty.
- Wyprawa w nieznane to świetna okazja do zmiany perspektywy. Gdy na początku rejsu zaczyna padać deszcz i robi się zimno, pytam jednego z załogantów: „Co my tutaj znowu robimy…?”. „Będziemy odpoczywać!” – ta odpowiedź utwierdza mnie w przekonaniu, że warto czasami robić rzeczy niecodzienne, by na codzienność spojrzeć przez pryzmat nowych doświadczeń. Odczuwamy ten stan długo po powrocie do domu, a wspomnienia rejsowe pozwalają zachować dystans do wielu błahostek, które w normalnych warunkach urastają do rangi problemów.
Metafora zwinnego zespołu
Do wyżej wymienionych doświadczeń dokładamy jeszcze jedną, niezwykle cenną obserwację. Na morzu nie ma miejsca na chowanie się „za plecami innych” – na pokładzie jachtu wszystko widać, jak w soczewce, a kilkuosobowa załoga jest esencją zwinnego zespołu. Realizuje jasny cel misji (trasa rejsu wytyczona portem docelowym i miejscami, które odwiedzamy po drodze), pracuje w ścisłych „timeboxach” (w naszym przypadku 3-godzinnych wachtach) i nieustannie podnosi swoje kompetencje (poprzez praktykę, podglądanie innych załogantów i wyciąganie wniosków z własnych działań).
Nasz kapitan zadbał o rozwój nowych umiejętności, a także obdarzył nas licznymi, często zabawnymi, choć mrożącymi krew w żyłach, historiami ze swojej blisko 40-letniej praktyki na morzu. Uczestnicy rejsu po raz kolejny stworzyli niesamowitą atmosferę jedności, bliskości i wzajemnego wsparcia. Ślemy wszystkim wyrazy wdzięczności i szacunku. Dzięki Wam zabieramy z pokładu „Blue Horizon” wiele osobistych i niepowtarzalnych doświadczeń, którymi podzielimy się z uczestnikami kolejnych leanspinowych bootcampów – do zobaczenia!
Więcej – zobacz: „Akademia LEANSPIN”